piątek, 3 maja 2013

Art Deco

Witajcie,

dzisiejszy wpis został zainspirowany latami 20 i 30-stymi ubiegłego stulecia. Zapraszam was zatem do kolejnej podróży w czasie, tym razem z Paryża i mieszkania Muchy kierujemy się za Ocean - do Stanów Zjednoczonych...

      Jesteśmy w Nowym Yorku, w dzielnicy Manhattan, wówczas będącym nowo-rodzącym się centrum potentatów finansowych, którzy niczym Faraonowie sankcjonujący swoją egzystencje i wieczne panowanie budują budowle-majestaty zakrywając niebo płaszczem drapaczy chmur (skyscrapers). Z góry spogląda na nas dumnie acz zapraszająco świątynia nowej religii, która niczym  katedra w Amiens strzeliście przebija niebo, z bezlitosną siłą ogłaszając nadejście nowej ery unicestwiając ostatecznie cywilizację sacrum a  bezpardonowo rozpoczynając czasy profanum, czasy w których mamona staję się wartością i siłą, ale czasy  w których, jak nigdy dotąd, wszystko jest możliwe bo wspomniana bogini rozdaje swe dobra tym którzy po te dobra sięgają i o nie walczą. Nieważne skąd przyszli, ważne dokąd zmierzają - stąd też hasło Od pucybuta do milionera (From zero to hero) stała się kwintesencją owych czasów.
       Budowlą obwieszczającą nadejście nowej ery jest Chrysler Buidling, wówczas najwyższy budynek na świecie. Przechodzimy następnie do skrzyżowania Fifth Avenue i West 34th Street i trafiamy na równie okazałą świątynię powojennego kapitalizmu Empire State Builidng, którego geometryczna nowobogacka prostota zaprasza do środka aby posmakować nowego luksusu. Kolejne katedry to Chanin Building na rogu Lexington Avenue, czy Daily News Building zlokalizowanym pomiędzy druga a trzecią aleją, kończąc naszą podróż w Rockefeller Center, zajmujący teren pomiędzy piątą i szóstą Aleją.
      Nocą oddajemy się rozkoszom upajając się zakazanym czerwonym winem u Wielkiego Gatsby, tańcząc zapamiętale  Charlestona. Bądź błądząc po jednej z ciemnych ulic Haremu, smakując nieznaną do tej pory białej społeczności czarną zmysłowość muzyki Jazzowej, słuchając wielkiego Sachmo i jego bandu w jednym z kabaretów, gdzie zakazany alkohol jest codziennością upojonej nową, złudną, jak się później okazało, wolnością czarnej klienteli. 
     W tym właśnie klimacie lat 20-tych rozkwitał styl ArtDeco, stąd też inaczej nazywany był The Roaring Twenties czy Jazz Age. Było on bowiem stylem etymoligicznie związanym z postępem, nowymi wartościami zarówno w sferze społecznej, politycznej, ekonomicznej jak i socjologicznej. Dlatego też styl Art Deco zaistniał we wszystkich sferach sztuki  i codzienności użytkowej od malarstwa (w Polsce wspaniała Tamara Łempicka), architektury, po meble, wnętrza, grafice kończąc na ubiorze i wzornictwie przemysłowym. Wszystko jednak pomimo swego celu użytkowego i funkcjonalności miało w sobie znamiona luksusu, piękna oraz doskonałego wykończenia (np. meble wykonane z drewna hebanowego, inkrustowane kością słoniową). To co również charakteryzowało Art Deco to użycie kontrastu i bogactwa kolorystycznego oraz geometrycznych, zsyntetyzowanych form nawiązujących do sztuki starożytnego Egiptu i kultury Azteckiej. 

     Jeśli chodzi o moją interpretację sztuki Art Deco, kierowałam się tutaj zastosowania wspomnianego stylu we współczesnych trendach, w których jednym z nurtów to połączenie bieli i czerni, również obecnym w kolorystyce Art Deco. Niezwykle oryginalna czarno-biała marynarka, która stała się punktem wyjściowym całej stylizacji, stanowi tutaj kwintesencję prostoty i formy, nawiązując, podobnie jak spodnie bryczesy, do mody męskiej lat 20-tych. Monochromatyczność marynarki została przełamana łososiową koszulą, nawiązującą formą  mody damskiej  - nieco luźna z geometrycznym żabotem. Całość została podkreślona perłami, dodatkiem wszechobecnym w stylistyce ery Jazzu, równie charakterystyczne buty oraz torebka (znana wam z Business Lunch). Mocny makijaż również nawiązuje do stylistki z drugiej i trzeciej dekady XX wieku z przyciemnionymi oczyma (tzw. smoky eyes) oraz czerwienią na ustach. Aby jednak przełamać nieco całość dodałam pasek i kwiatek o motywie zwierzęcym (mam wrażenie, iż wiecznie modnym) oraz secesyjne kolczyki (chociaż za to ostatnie przedstawiciele ArtDeco chyba by mi nie podziękowali ;).
     Art Deco, obok secesji, zwłaszcza jego Amerykańska interpretacja, zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Kocham duże miasta (paradoksalnie w nich czuję się wolna i bezpieczna), Nowy Jork (na razie jedynie wirtualnie ale mam nadzieję, iż przyjdzie mi kiedyć obejrzeć to miasto i jego wspaniałości bardziej namacalnie), drapacze chmur i ich architekturę lat 20-stych i 30-tych XX wieku, literaturę Amerykańską z tego okresu (zwłaszcza Afro-Amerykańską) ale najbardziej Jazz lat 20-tych - kwintesencję the Roaring Twientie, od którego i dzięki mojemu Tacie cała moja przygoda z tym stylem muzycznym się rozpoczęła i od której chyba nigdy nie odejdę. Na pewno nieraz będę pisać o wspomnianych w tym akapicie kwestiach.

     Tym razem aby nieco uciec od zgiełku miasta, zdjęcia były robione na terenie Lasku Bielańskiego.
  

Fotografie - Izabela Perez Harriette colores de mi alma Izabela Perez Harriette Photography (zapraszam do najnowszego postu Izy z moim udziałem tutaj )
make-up i fryzura - LaKolorada


  • żakiet - prezent od Anetki (bezcenny!!!)
  • bluzka - Vila, 49,90 (zakupione w Factory)
  • spodnie bryczesy - Butik, ok. 50 zł (znane już wam z tej sesji )
  • buty - Spring, 100zł (znane wam z tej sesji )
  • torebka - od mamy ;)
  • białe perły - zakupione w podziemnym sklepiku na Dworcu Centralnym, 15 zł
  • szare korale - Rossmann, 7,99 zł
  • koczyki - SIX, 27,90
  • pierścionek - KappAhl, 8zł
  • kwiatek i pasek - prezent od Anetki (wykorzystane również w sesji lato w secesji ) 
























2 komentarze:

  1. Najbardziej podoba mi się marynarka. Połączenie z różem wyszło jej na dobre. Kolczyki dodają całości uroku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, w marynarce zakochałam się do szaleństwa. Podziękowania dla Anetki za fantastyczny prezent ;)

    OdpowiedzUsuń